sobota, 28 lutego 2009

Źródło życia

Śmierć 

(Kto to widział od takiego słowa zaczynać wiersz 
Nie lepiej od razu 
Się powiesić)

R. Wojaczek – Początek wiersza 

Ten zwyczajny czasu nietakt pewnie się każdemu zdarzy.
Normalsi – Do stracenia


Codzienność. 
Prozaiczne słowo, nie wnoszące ze sobą niczego nowego do tego, co nazwalibyśmy przekazem czy też percepcją rzeczywistości. Ot, wyraz. Rzeczownik, zbyt często przysłaniający nam oczy mgiełką doczesności. 
To zdecydowanie nie jest dobry pomysł na początek tekstu. Nie lepiej od razu się powiesić? - zapytałby Wojaczek i pewnie miałby rację. No właśnie.
Żyjemy w ładnym, kolorowym świecie wypełnionym planami, pogonią za przyjemnościami, małymi i większymi radościami, ale też smutkiem, cierpieniem, niesprawiedliwością i bólem. Ludzkie cierpienia bywają wielorakie, i to bardzo. Przyjemności zresztą też. Czasem jedno łączy się z drugim, bo odchyły od normy bywają różne, tak jak różni są ludzie. Bo przecież są. Jednych cieszy błyszczyk, solarium, pełny portfel i nowy numer „Vivy!”, innym wystarczy tylko by pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko*. Uszczęśliwiające? Niewątpliwie, chyba że ma się alergię i paranoidalny lęk przed owadami latającymi.

Nie bez powodu tekst ten rozpoczął się takim a nie innym wierszem Wojaczka. Nie bez powodu rozpoczął się w zasadzie dwojako, od dwóch słów, zupełnie innych, a przecież ze sobą połączonych (odbieram czytelnikowi inne możliwości interpretacyjne – okrucieństwo wszak też może być perwersyjną przyjemnością). Codzienność – śmierć, śmierć – codzienność. Tańczące wspólnie na cienkiej linii wzajemnego oddziaływania, oplatające swe niekształtne ciała w geście całkowitego oddania i uległości. 
Tak 
To jest coś
** 
Tylko dlaczego – codzienność, nie – życie?

To jedynie wydaje się być problemem z pogranicza filozofii, wąskiej i laickiej, ale jednak. Życie ludzkie, ba, wszelkie życie, zdaje się być całkowicie podporządkowane codzienności, z którą zlewa się w całość. Materia ożywiona i materia nieożywiona to przecież tylko ogniwa wielkiej maszyny Istnienia. Istnienie to czas. Czas tworzy codzienność, powtarzalność i niepowtarzalność, śmiertelność i nieśmiertelność. Tkwimy w niej jak muchy w pajęczej sieci, nieświadome zbliżającego się zagrożenia., które za chwilę wyssie nas do cna, pozostawiając padlinę dla hien. Stąd śmierć (a może Śmierć?), stąd Istnienie i freudowska nieświadomość (a może nadświadomość? Zastanawialiście się nad tym kiedyś?) Codzienność stanowi o życiu. Smutne? Nikt nie obiecywał że będzie przyjemnie. Tekst zaczynający się od słowa „Śmierć” nie może być przyjemny. 

We wspomnianej codzienności walczymy ciągle z widmem Śmierci (tak, właśnie Śmierci, zdecydowanie nie śmierci, to byłoby zbyt trywialne). Tak, z widmem, bo przecież nie z rozpadającym się kościotrupem dzierżącym kosę w dłoni. Walczymy z pewną imaginacją umierania. To właśnie umieranie przeraża najbardziej. Kwestie wiecznego życia w krainie mlekiem, miodem i winem płynącej odstawmy pomiędzy wierzenia indywidualne. Historie o duchach też, tak samo jak reinkarnację, święte krowy, poltergeisty, czyściec i siedem poziomów wieczności. Nie to nas dziś interesuje. Nas interesuje ten zwyczajny czasu nietakt (jak mi się podoba ta metafora!) w kontekście codzienności, która go zaciera. W tym miejscu narrator niewątpliwie pierwszoosobowy pyta Was, bohaterów (nie, nie czytelników, skąd w ogóle taka myśl) o śmierć i umieranie a w zasadzie – o lęk przed śmiercią i umieraniem, sny o śmierci i umieraniu, a co najważniejsze – o ignorowanie perspektywy śmierci i umierania. 

Wróćmy do lęku, pierwszego lęku, który zrodził się jak sen we śnie z pierwszej krwi przelanej w dziejach, do rzeki mojego pierwszego snu, pierwszego, bagatela, snu ludzkości*** jak powiedział Watowski Kain, świadek, ba, sprawca pierwszej śmierci w dziejach. Lęk wyrósł z krwi, cywilizacja ludzka powstała na bazie lęku. Więc świat zbudowany na krwi, na tej prawdziwej, niewinnej, szyderczo dławiącej umysły żyjących? Życie powstałe dzięki śmierci? Czy to nie tragiczny paradoks? Walka ze śmiercią byłaby więc walką z samym życiem, figurą retoryczną, oksymoronem. Czyżby więc pogodzenie się ze śmiercią było zarazem pogodzeniem z życiem? To nie brzmi głupio.

Lęk przed śmiercią byłby więc lękiem przed życiem i odwrotnie – lęk przed życiem lękiem przed śmiercią. Śmierć czynnikiem definiującym życie, więc i codzienność, na którą się ono składa. Czy można więc odkładać ją na plan dalszy, odsuwać do szeroko pojętego lamusa, na bliżej niezdefiniowane „później”? Przecież jej widmo towarzyszy nam w każdej chwili codziennego życia, gdy idziemy ulicą, siedzimy w domu, zasypiamy, budzimy się i przeżywamy swój czas na tym padole. Czy nie warto czasem o niej pomyśleć, oswoić się z nią, z a p r z y j a ź n i ć się ze śmiercią? Przyjąć ją do wiadomości nie jako coś egzotycznego a jako niewątpliwy i nieubłagany los. (To nie jest żadna agitacja. Sugestia taka malutka.) Bo ludzie przecież umierają na każdym kroku, co chwila, w każdym wieku i różnorakich okolicznościach i zwykle dopiero wtedy, gdy dotyka nas cudza śmierć, zastanawiamy się nad własnym życiem, wnikamy w nie głębiej, zatapiamy się we własnym człowieczeństwie. Dopiero w obliczu śmierci zaczynamy żyć. 

A więc życie, życie w codzienności, tej codzienności, którą zwykle banalizujemy, okazywałoby się wynikową perspektywy śmierci. Czasem bliższej, czasem dalszej, ale jednak ciągle obecnej w naszej rzeczywistości, podświadomości, w każdym najmniejszym geście i słowie, znikającym w biegu uciekającego nam przez palce życia. Z drugiej jednak strony, bez tego topora nad naszymi karkami nie czerpalibyśmy soków naszego jednostkowego istnienia, nie docenialibyśmy c z a s u, który został nam dany (odgórnie czy przypadkowo?), nie zmagalibyśmy się tak uparcie i agresywnie z własnym losem. Tak, są wyjątki nie pasujące do schematu, bo przecież takowy schemat na dobrą sprawę nie istnieje.

Czy więc warto myśleć o śmierci, tej prawdziwej śmierci, kiedy serce przestaje bić a my stajemy się wyłącznie wspomnieniem, znikając niczym pyłek z biegu historii? Czy warto myśleć o umieraniu by nauczyć się żyć? Moim zdaniem warto. Chociażby po to, by zrozumieć własne życie. Może niekoniecznie odnaleźć jego sens, bo gdyby było to tak łatwe, poprzednie pokolenia już dawno zostawiłyby nam gotowe wskazówki i recepty na życie. Perspektywa śmierci odsłania człowieka takim, jakim jest w rzeczywistości, pozbawiając go maski i koturnów i wyrzucając z amfiteatru w prawdziwe życie. Szkoda, że tak często następuje to zbyt późno. 


* Edward Stachura Z nim będziesz szczęśliwsza 
** Stanisław Grochowiak Płonąca żyrafa
*** Aleksander Wat Poemat bukoliczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz