niedziela, 6 grudnia 2009

Z kulą ziemską u nogi

Lektura najnowszej książki Jacka Podsiadły budzi skrajne emocje – od radosnego zachwytu po najczarniejszą rozpacz. Spękana i niestabilna zdaje się wciągać czytelnika w niespokojną grę z czasem i rzeczywistością, grę, w której nie ma zwycięzców. Na temat Życia, a zwłaszcza śmierci Angeliki de Sancé wypowiadano się różnie, bo też i obok tej publikacji nie sposób przejść obojętnie. Jedni zarzucali jej zbytnią familiarność sugerując, że tak naprawdę najnowszą książkę Podsiadły zrozumieć mogą jedynie ludzie z jego najbliższego otoczenia i że tekst w zbyt małym stopniu nastawiony jest na odbiór, inni zaś zachwycali się nad sposobem obserwacji rzeczywistości stosowanym przez autora. Nie sposób nie zgodzić się po części ze wszystkimi tymi opiniami.

Niewątpliwie najbardziej charakterystycznym elementem książki jest jej układ kompozycyjny. Odnosi się wrażenie, że tom został poskładany z różnych, niepowiązanych ze sobą opowiadań, fragmentaryczne fabuły rozsypują się i przenikają, w rezultacie tworząc swoistą sylwę – różnorodną, wielowątkową, choć przecież nie pozbawioną ani wzajemnych połączeń ani wspólnego dla wszystkich elementów paradygmatu. Fragmenty opowiastek, przemyślenia, zapiski z podróży pomieszane w czasie i przestrzeni, a także pełne wszelakich odniesień kulturowych spajają się w całość, której rozbicie nadaje poruszanym problemom uniwersalność, wkomponowując się w motyw przemijania, utraty i ważkości czasu.

O czym więc jest ta książka? Historia nimfomanki Angeliki i jej trudnych związków z jeszcze trudniejszymi mężczyznami, od Rescatora, poprzez Pająka Jelitko i Wieloryba, na Anhellim kończąc, korespondująca intertekstualnie ze znaną przed laty serią filmów o markizie Angelice i jej ukochanym, przeplata się z elementami powieści Drogi – zawsze Drogi, nigdy nie drogi, odbywanej na różne sposoby, różnymi środkami transportu, Drogi nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie, której punkt wyjścia zawsze może okazać się punktem docelowym. W czasie Drogi znajduje się narrator wraz ze swymi przyjaciółmi, ale przecież nie opuszcza ona także Angeliki, nie opuszcza żadnej z wymienianych w książce postaci, wiąże się z ciągłym przemijaniem, zapominaniem (Ale przyjdzie kiedyś dzień, że zamknę oczy i nie zobaczę nic), a koniec wyznacza jej Śmierć, mówiąca, kuriozalna i niemożliwa do ogarnięcia, choć przecież bliska, wszechobecna w takim samym stopniu na kartach książki, co w naszym codziennym życiu. Rzeczywistość splata się u Podsiadły ze snem, życie bez możliwości oderwania, lotu, staje się otępiającym więzieniem (Ziemia jest wielką kulą u nogi każdego przedstawiciela naszego ponurego, nielotnego gatunku (s. 230), zwyczajne wydarzenia stają się nadzwyczajne jedynie ze względu na swoją pospolitość dostrzeżoną poetyckim, artystycznym okiem, a każda chwila staje się cudem wyłącznie ze względu na swój chwilowy, niepowtarzalny charakter. 

Z owego dążenia do końca Drogi może wynikać sam tytuł książki – to nie życie Angeliki, a właśnie jej śmierć jest tu najważniejsza, ale można odczytywać go również ironicznie w stosunku do treści – przecież tak naprawdę nie chodzi o śmierć, o koniec Drogi, ale o Drogę samą w sobie, tak samo jak nie chodzi wyłącznie o Angelikę, co zostaje nam zasygnalizowane już na samym początku lektury. Czyżby więc przewrotność tytułu wskazywała przede wszystkim na przewrotność treści? I takiej ewentualności nie można w tym miejscu wykluczyć.

Podsiadło odnajduje się w prozie niemalże tak znakomicie, jak w poezji. Pomimo iż to jego pierwsza poważna próba prozatorska (choć wcześniej opublikował co prawda przewodnik po Wilnie i dwa tomy felietonów - A mój syn... i Pippi, dziwne dziecko, to jest to jego pierwsza próba napisania rozbudowanej fabuły), przez niego samego wyjaśniana przypadkową rozmową ( „Innym razem zadzwonił do mnie znajomy i powiedział: „Może byś napisał książkę, co?”. A ja odpowiedziałem: „To niezły pomysł. Ale ja nie umiem zmyślać”. „Coś wymyślisz. Angelikę i Wieloryba albo coś zupełnie innego”, powiedział. Tak powstała ta książka.”(s. 226), wychodzi z tej próby obronną ręką. Jego styl jest przejrzysty, a proza barwna, choć nie pozbawiona poetyckich elementów, których brak dziwiłby niewątpliwie w przypadku utworu jednego z najbardziej znanych poetów pokolenia "bruLionu". 

Zarówno poetycka, jak i wielce nieuporządkowana jest również narracja utworu, zmieniająca się co chwila, przeplatająca najróżniejsze dyskursy, przechodząca z języka literackiego, czy nawet filozoficznego, po przepełniony wulgaryzmami, kolokwializmami i dialektyzmami uliczny sposób wyrażania. Narrator zmienia się z pierwszo- na trzecioosobowego w zależności od historii, w której się znajduje i nie ma możliwości stwierdzenia, czy to ten sam narrator, a już tym bardziej tego, czy jest on tożsamy z autorem. Podsiadło bawi się narracją, dyskursywnością, czytelnikiem w końcu, bawi się nie podsuwając, na żadnej z płaszczyzn utworu gotowych rozwiązań. Bałagan cechujący układ książki pogłębia się na gruncie języka, paradoksalnie odrobinę go porządkując, gdyż to właśnie język w dużej mierze różnicuje pojawiające się w książce dwie opowieści.

Sylwiczny charakter Życia, a zwłaszcza śmierci Angeliki de Sancé, jej niepoukładanie, układ graficzny, w tym charakterystycznie zawijające się końce lub początki niektórych zdań, zamieszczone wykresy, zdjęcia, niepoukładanie narracji i fabuły, a także elementy autobiograficzne autora, przewijające się w tekście sprawiają, iż staje się on zaskakującą bez przerwy hybrydą, mogącą być może aspirować nawet do miana utworu postmodernistycznego, czymkolwiek nie byłby postmodernizm i jakkolwiek niebezpieczne nie byłoby takie domniemanie. Poza ukrytymi, choć możliwymi do dostrzeżenia odniesieniami literackimi, chociażby do Woltera czy cytowanego kilkakrotnie w książce Brautigana, w tekście pojawiają się również prawdziwe nazwiska: Gretkowskiej czy Ziemkiewicza. Te prywatne wycieczki mogą nie przypaść niektórym czytelnikom do gustu (Patison poruszył również kwestię Manueli Gretkowskiej, która jego zdaniem jest osobą trochę schizofreniczną. (s. 27) i nie znajdują żadnego uzasadnienia w treści utworu. Stąd może narodzić się oskarżenie o skierowanie książki wyłącznie do małej grupki „zorientowanych” czytelników, znających autora na tyle dobrze, by zrozumieć jego tekst i wszystkie intencje, jednak tego typu oskarżenie nie tylko mijałoby się z prawdą, ale i celem – nie istnieje przecież kategoria odbiorcy doskonałego.

Za każdym razem, kiedy myślę o tej książce, pierwszym określeniem, jakie mi się nasuwa jest wyraz „dziwna”. I właśnie to słowo chyba najlepiej oddaje klimat Życia, a zwłaszcza śmierci Angeliki de Sancé. Wielu elementów jest tu za mało, całego mnóstwa za dużo. Zbyt dużo liczb opisujących strzały oddane w poszczególnych westernach, zbyt mało słów, strzałów celnych, trafiających w czytelnika i przeszywających go na wylot. Podsiadło podsuwa nam utwór ciężki, pod maską lekkiego stylu skrywający trudne tematy, skłaniający do głębokiej refleksji pomiędzy wybuchami niezobowiązującego śmiechu i momentami wzruszenia. Być może cała trudność tej książki leży właśnie w jej pozornej lekkości, w niefrasobliwym podchodzeniu do spraw bolesnych?

Podsiadło udowodnił, że nie należy go szufladkować jako poetę o zawężonych z biegiem lat horyzontach literackich i wypracowanym, niemożliwym do przełamania stylu. Ta książka pokazuje nam go w nowym świetle – tak naprawdę ciężko powiedzieć, czy lepszym, czy gorszym, na pewno innym, świetle podkreślającym fakt, iż potrafi być również znakomitym prozaikiem i że wbrew obiegowej opinii jest nie tylko podstarzałym anarchistą, ale też przede wszystkim dojrzałym artystą, który nie boi się nowych wyzwań i dzielnie, a wręcz imponująco, stawia im czoła.


Jacek Podsiadło: Życie, a zwłaszcza śmierć Angeliki de Sancé. Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.

piątek, 4 grudnia 2009

Mrocznienie


Leon Wyczółkowski - Krucyfiks królowej Jadwigi.



A więc... jesteś. Stoisz tu przede mną. Wisisz przede mną. Przede mną ogarnia cię mrok.

Buntowniku z wyboru, dezerterze swoich czasów, symbolu wieczności, bólu, cierpienia, pogardy, figuro – właśnie tak – retoryczna.
Potęp mnie.
Za ich zapomnienie. Za ich mrok. Za te świece, od wieków tonące w niezmiennej ciemności. Naprawdę myślałeś, że coś znaczysz? Naprawdę wierzyłeś, że będą pamiętać? Że zrozumieją? Nie wiedziałeś, że tylko empiryzm potrafi ukształtować percepcję na zadowalającym cię poziomie?
Nie, przecież proste rzeczy cię nie dotyczyły. Byłeś ponad tym wszystkim. Ponad nimi. Ponad nami.
Spoglądamy w górę, by widzieć cię na krzyżu. Ogromna, czarna figuro na tle pęczniejącego mroku, patrz – oto ludzie! Te małe istotki, nieznaczne koszmary, w które wierzyłeś. Widzisz ich krzyże? Są malutkie, a jednocześnie nieskończone. Naiwne w swojej doczesności, idiotyczne w dążeniu do czasowych efektów. Ale to wszystko nieważne, czymże są ich krzyże w porównaniu z twoją ponurą monumentalnością? Problem pojawi się wtedy, gdy dostrzeżesz, że nasze krzyże nie są retoryczne. O ile zechcesz to dostrzec.
Toniesz. Toniesz w ciemności, której stałeś się przyczyną. Śmierć jest dopiero początkiem koszmaru zapominania i bycia zapominanym – długiej wędrówki zakamarkami mentalnej rzeczywistości, uzurpowanej sobie za własną. A może krótkiej, ulotnej jak gasnący płomień świecy?
Wszystko zależy od punktu wiszenia.

piątek, 27 listopada 2009

***

Nie warto szukać wiedzy, gdzie szczęście się zaczyna
Ulotne, bierne, puste - niedbałe o człowieka
Nie warto wierzyć w siłę papierowego świata
Od iskry który runie, nim zagaśnie.

Budowle tekturowe o szybach z celulozy
I pustce w fundamentach, gdzie kiedyś był nasz świat
O dachach wybujałych w najdalszych kręgach złudzeń
O drzwiach zamkniętych nagle na niewidzialny klucz

Za ogrodzeniem życia łypiące cicho okiem
Na prapoczątek szczęścia, zgubiony gdzieś we mgle
Niewinne i umarłe, bezwiednie mruczą czasem
Modlitwę o najmniejszą, lecz płomienną łzę.

niedziela, 22 listopada 2009

Czasem

[Mały eksperyment rymotwórczy.]


Czasami nie wiem czym jest dobro
Może dlatego, że chcę zła
Czasami błądzę gdzieś w ciemności
Czasami pragnę odejść tam

Czasami walczę, choć beznadziejnie
Czasami krzyczę niemy krzyk
Czasami tworzę światy chwiejne
Czasami skryć się pragnę w nich

Czasem cierpię, choć cierpię cicho
Czasem w nicości widzę błysk
Czasem nie widzę siebie w życiu
Czasem nie widzę w życiu nic

Często pragnienia nikną wśród czasów
Często marzenia giną wśród snów
A kiedy piękno ukrywa się w bagnie
Jedynie żałość zostaje tu

Gdy znajdę słońce, opuszczę mrok
By złożyć swe życie rozbite w mak
Gdy ktoś wskaże mi mój pierwszy krok
Znajdę swą drogę, wkroczę na szlak.

sobota, 7 listopada 2009

***

Milczenie wiatru
Wśród drzew pogardy
Wysokopiennych

Prześlizguje się odblaskiem spod powieki.

Nie pragnie, nie pożąda niczego
Prócz prawdy.
Nie czeka na nic, nie kocha nikogo
Poza samotnością.

Istnieje jako sen,
Ulotna chwila ducha,
Zapomniana dla świata.

Umiera jako człowiek.

Żegnaj

Żegnaj
Dziś odejdziesz
Może to boli -- nie wiem
Ale znikniesz
Ze swą naiwnością i poczuciem klęski
Ze swym światem niespełnionych wizji
Iluzji
Ze swym śmiechem i swymi łzami
Z wydrążoną skałą niedoskonałości
Braków, win, cierpień i porażek
Których przecież nie było
Iluzja
Twoje życie nie było niczym innym
A przecież świat nie wzywał cię do życia
W kłamstwie
W fałszywej trosce bez poświęcenia
W cierpieniu
Odejdziesz
Do świata potępionych
Który od tak dawna jest twoim
A to, co pozostanie...

Żegnaj dziecko
Możesz zniknąć
Musisz zniknąć
Musisz umrzeć
Żegnaj

poniedziałek, 4 maja 2009

Kobieta

Poznanie burzy platoniczność,
Piękno wyostrza brzydotę
Strach nieposkromiony
W milczeniu, mimochodem
Vagina dentata
Edycja limitowana
Gratis kobiecość w saszetce
Za jedyne milion złudzeń.

Ulice pachnące dymem
Z kominów postindustrialnych
Piękno wyostrza brzydotę
Wśród marzeń nienagannych.
Ciepła woda pochłania
Pieniącą, żrącą saszetkę
I nagle, jednym haustem
Kobieta staje się ciałem.

Dom pusty, cichy głuchy,
Kurz połyskuje w promieniach
Piękno wyostrza brzydotę
Gdy platoniczność umiera.
Nowy, nieznany gender,
Nowe, nieznane myśli.
Postwaginalne podejście
Do treści nieosiągalnych.